Szukaj na tym blogu

niedziela, 30 grudnia 2018

.: Adresatka DIY :.

Jutro Sylwester, a do Ciebie właśnie dociera, że Twój pies nie ma adresatki. Czujesz się jak ostatnia ćwiara (w sumie to się nie dziwię) i wpadasz w panikę. Co teraz? Przez internet już nie zamówisz. Może znajdziesz jutro miejsce, gdzie kupisz i wygrawerujesz numer, ale może być trudno.
Nie panikuj. Możesz sam zrobić adresatkę. Może nie będzie to adresatka marzeń i nie wygra konkursu Miss Adresatek, ale nie o to chodzi. Najważniejsze jest bezpieczeństwo Twojego psa i w przypadku jego ucieczki szybka pomoc w ustaleniu właściciela.
Swego czasu Plaster miał oddzielną adresatkę do każdych szelek (a szelek miał kilkanaście par, bo ja szyję szelki i moje psy są pierwszymi testerami i modelami). Oczywiście zdarzało się zgubić adresatki podczas wściekania się po krzakach, a raz nawet przez moje jełopstwo, bo przypiełam smycz do kółka od adresatki zamiast do półkola od szelek.
Kilka adresatek zrobiłam sama, z modeliny. Z ich trwałością jest różnie, nutkowe miały znacznie dłuższą żywotność, bo Nutka to piesek z natury spokojny i delikatny (w przeciwienstwie do Plastra, który, gdyby był pojazdem, byłby na bank kombajnem marki Bizon). Życie modelinowych adresatek przedłuża ich rozmiar - nie mogą być za duże ani za grube, bo wtedy są ciężkie i łatwiej mogą się oderwać. Z kolei gdy są za cienkie, mogą się połamać. Zdecydowanie trwalsze są te z modeliny FIMO niż z klasycznej polskiej firmy KOMA czy ASTRA. Zawieszki do adresatek robiłam z uciętego i zwiniętego spinacza biurowego.

Adresatki z modeliny firmy FIMO (Nutka) i firmy Astra (Plaster)

Niestety Nutka bardzo nie lubi, jak coś jej dynda przy plecach. Bardzo wtedy protestuje, odmawia spaceru i potrafi wpaść w histerię, więc musiałam znaleźć inne rozwiązanie. Nie było trudno. Kupiłam papier do szycia i prania (washable paper, washpapa - dostępny w sklepach krawieckich i z artykułami dla plastyków; ja kupuję przez internet), wyciełam z niego paseczki i naszyłam na szelki. Po praniu szelek mój numer telefonu nadal jest widoczny, jednak co jakiś czas poprawiam go długopisem.

Adresatki z papieru do szycia i prania naszyte na szelki

Dla psa mojej siostry uszyłam adresatkę z papieru do szycia i folii do szycia. Pewnie jest trochę trwalsza niż sam papier, chociaż ten papier naprawdę jest trwały, przeżył już wiele prań i nadal daje radę.

Washpapa zaszyty w folii do szycia

Kolejny patent na adresatkę, choć raczej niezbyt trwały (pamiętamy, że mówimy o adresatkach last minute, dla tych, ktorzy nie zadbali wcześniej o prawilną adresatkę), to balsa. Balsa to cienka sklejka wykorzystywana w modelarstwie, scrapbookingu i w różnych innych przedsięwzięciach artystyczno-plastycznych. Mi zostało kilka kwiatowych kwiatuszków, kiedyś robiłam z nich kolczyki. Trwałość balsy można przedłużyć lakierem - kolczyki zabezpieczałam lakierem akrylowym na bazie wody, ale myślę, że sprawdzi się również bezbarwny lakier do paznokci. Niezabezpieczony numer telefonu może się rozmyć podczas deszczu. Chyba. Nie wiem, ale nie warto ryzykować.

Adresatka z balsy. Wystarczy zrobić dziurkę gwoździem, dołożyć kółeczko i gotowe

Do zrobienia adresatki można też wykorzystać piankę do prac plastycznych. Jeżeli taką nie dysponujecie, zapytajcie sąsiadki, która ma dzieci w wieku szkolnym. Jest spora szansa, że będzie taką miała. 

Pianka 

Dobrze, ale nie mamy balsy, papieru do prania, pianki ani sąsiadki z dziećmi. Co wtedy? Zerkamy do szafki z pudełkami. Każdy ma w domu jakieś pudełka. A to po serku z Biedronki, a to po nóżkach od babci. Dodatkowo potrzebny będzie jeszcze nóż do tapet (albo nożyczki, ale nożem łatwiej), marker do CD lub jakiś inny wodoodporny pisak, byle był cienki. Z wieczka wycinamy adresatkę (owalną, w kształcie serduszka, okrągłą, co komu w duszy gra), robimy dziurkę gwoździem, niezmywalnym pisakiem piszemy numer telefonu i przyczepiamy do szelek (albo do obroży, ale w Sylwestra szelki to znacznie lepszy pomysł).

Pudełko po serku. Adresatkę wycinamy z wieczka

Jeżeli nie masz żadnego pudełka (serio? A sprawdziłeś dokładnie?), możesz zrobić awaryjną adresatkę z kawałka papieru i taśmy klejącej. Papier włóż tak, żeby nie wystawał poza taśmę i sklej z obu stron. Taka adresatka nie jest ani ładna, ani szczególnie trwała, ale na pewno lepsza niż żadna. Jej trwałość może zwiększyć dołożenie kilku warstw taśmy, ale tak, żeby numer telefonu wciąż był widoczny.

Adresatka z papieru i taśmy klejącej

Można też użyć zawieszki do kluczy, wiecie, takiej płaskiej, plastikowej z okienkiem. Odczep ją od kluczy do piwnicy i zapisz swój numer telefonu. 

Jeżeli ktoś ma jeszcze jakiś pomysł na adresatkę last minute, to chętnie się dowiem. Grunt, żeby wytrzymała chociaż tej jednej nocy w roku. A po Nowym Roku zamówcie porządne adresatki dla swoich psów. Chip chipem, nie każdy ma przy sobie czytnik, a adresatka znacznie skraca czas odnalezienia właściciela. 

sobota, 29 grudnia 2018

.: Jak pomóc psu przetrwać Sylwestra :.

Nieubłaganie zbliża się ten dzień, ktorego szczerze nienawidzę. Od kilku dni kombinuję, co tu zrobić, żeby tym razem było totalnie bezboleśnie.
W internecie pełno jest porad, jak pomóc psom z fobią dźwiękową. Wśród tych dobrych jest np. odwrażliwianie, ale to należy rozpocząć co najmniej na kilka tygodni przed Sylwestrem. Co możemy zrobić, gdy zostało nam bardzo mało czasu?
Behawioryści polecają kilka sposobów, między innymi kamizelki przeciwlękowe. Taka kamizelka, mówiąc w skrócie, dzięki uciskaniu ciała psa pomaga mu się wyciszyć. Możesz również samodzielnie zrobić coś na kształt kamizelki. Będziesz potrzebować do tego długiego kawałka polaru lub jakiegoś innego miłego w dotyku materiału. Poniższa ilustracja pokazuje, jak owinąć psa.

Zdjęcie z internetu - autor nieznany

Kolejnym sposobem są wykorzystywane w aromaterapii esencje kwiatowe Bacha, które wytwarza się z kwiatów dziko rosnących roślin i podaje doustnie. Przy fobii dźwiękowej polecane są krople z kroplika żółtego i posłonka rozesłanego, odpowiednio Mimulus i Rock Rose. Krople najłatwiej jest kupić online, ale obawiam się, że kupione teraz nie zdążą dotrzeć przed Sylwestrem.
Dostępne są też preparaty typu Adaptil czy KalmVet, mozna je kupić w niektórych sklepach zoologicznych i u weterynarzy. Nie mam zdania na temat ich skuteczności, ponieważ nigdy nie stosowałam ich u moich psów. 
Na rynku są również leki wydawane tylko przez weterynarzy. Ale uważaj, nie każdy weterynarz potrafi zaproponować odpowiedni lek. Nigdy nie podawaj psu Sedalinu. To lek, który nie działa na świadomość psa, a jedynie upośledza motorykę. W ten sposób pies dokładnie wie, co się dzieje, ale nie może odpowiednio zareagować, np. uciec i schować się.

foto: Przyjaciel Pies

To tyle jeśli chodzi o teorię, teraz napiszę Wam, jak ja radzę sobie w Sylwestra z moimi psami. Dodam, że pierwszy Sylwester Plastra to była bułka z masłem. W ogóle nie zwracał uwagi na wystrzały, w domu było wtedy sporo ludzi i psów, więc miał towarzystwo i świetnie się bawił. W drugim roku osiedlowy debil odpalił petardę kilka metrów od nas i Plaster wpadł w panikę. Od tamtej pory muszę się nieźle nagimnastykować, żeby chłopakowi zminimalizować stres. Zaznaczam, że u nas nie jest jeszcze tak tragicznie - Plaster nie boi się wybuchów, gdy jest w domu, masakra jest tylko podczas spacerów. Nutka się boi, ale wystarczy jej, gdy ja jestem blisko i przytulę. 
Po pierwsze, robię psom długi i bardzo atrakcyjny popołudniowy spacer. Wychodzimy chwilę po 13 i nie ma nas prawie dwie godziny. Podczas spaceru bawimy się, ćwiczymy, psiaki węszą, staram się je pozytywnie zmęczyć.
W domu na rolety zawieszam koce, żeby psów nie drażniły rozbłyski fajerwerków. Zawsze włączam muzykę. Muzyka musi grać na tyle głośno, żeby zredukować słyszalność petard, ale nie na tyle głośno, żeby drażnić psy. Moje psy przyzwyczajone są do rocka, więc taką muzykę im serwuję.
Około 20 podjeżdżam samochodem przed samą klatkę schodową, biegnę po psy i sprawnie pakuję je do auta. Na wieczorny spacer jedziemy do lasu. Oczywiście chodzimy przy brzegu, bo łażenie po lesie w ciemności nie należy do moich ulubionych rozrywek. Nigdy, przenigdy nie spuszczam psów ze smyczy. Oboje mają szelki typu guard, z których bardzo ciężko się wydostać (moim psom jeszcze nigdy się nie udało) i adresatki. Ten wieczorny spacer jest zwykle bardzo krótki - gdy tylko Plaster usłyszy pierwszy wystrzał, od razu ciągnie z powrotem do auta. Jeszcze parę lat temu próbowałam go namówić na dłuższy spacer, ale to było bez sensu - zdenerwowany i tak się nie załatwiał, a tylko bardziej się stresował. Teraz wystarczy mi, że siknie dwa razy i możemy wracać, jeśli ma takie życzenie.

Pamiętaj o adresatce z numerem telefonu!!!

Psy odwożę pod sam blok i odstawiam do domu. Zostawiam im zapalone światło i grającą muzykę, a sama odstawiam samochód.
Zwykle około północy dostają kongi z pasztetem, żeby przetrwać najgorsze. Kiedyś podawałam gryzaki już od 21, ale kończyło się to kupą na dywanie, więc odpuściłam. Kongi wjeżdżają dopiero wtedy, gdy za oknem robi się naprawdę głośno. Dwa lata temu Plaster o północy spał i zupełnie nie ruszały go wystrzały. Nutka, nawet jeśli drzemie, musi mnie widzieć. Zwykle gdy naprawdę zaczyna się bać, bardzo potrzebuje kontaktu fizycznego. Biorę ją wtedy na ręce, delikatnie głaszczę i mówię do niej radosnym głosem. To ją uspokaja. Niektórzy mówią, że nie należy pocieszać bojącego się psa, bo wzmacnia się u niego lęk. Ja uważam, że to bzdura. Oczywiście, nerwowe, szybkie głaskanie i przyspieszone bicie serca właściciela na pewno psu nie pomogą, ale spokojne, powolne głaskanie i przemawianie do psa radosnym tonem podnoszą go na duchu. (O odpowiednim głaskaniu można przeczytać w książce Patricii McConnell Drugi koniec smyczy).
Na pierwszy spacer w Nowym Roku staram się wyjść bardzo wcześnie, około 5 lub 6, gdy zmęczeni nocnym odpalaniem petard kretyni jeszcze śpią. Czasami rano również jedziemy do lasu, taki spacer sprawia psiakom więcej przyjemności. Przez kilka dni po Sylwestrze wieczorami nie spuszczam psów ze smyczy. Pojedyncze wystrzały w ciągu dnia są dla nich do zniesienia - nauczyli się, że wtedy trzeba przybiec do mnie po ciastko - więc podczas popołudniowych spacerów biegają luzem.
Jednak każdy pies jest inny i inaczej reaguje - Waszym jako opiekunów zadaniem jest zadbać o jego komfort i bezpieczeństwo. Nie zapomnijcie o adresatce!
Trzymam kciuki, żeby ten Sylwester był dla naszych psów jak najmniej stresujący.

niedziela, 23 grudnia 2018

.: Prezenty last minute :.

Grudzień to miesiąc, który każdemu z nas kojarzy się z kupowaniem gwiazdkowych prezentów dla najbliższych. Nasze psy zdecydowanie zaliczają się do tej grupy, prawda? Ja prezenty dla moich już dawno mam naszykowane, ale jeszcze nie zapakowałam ich, bo ciągle coś dokładam. Ale co zrobić, gdy dzieś w szle świątecznych zakupów zapomnieliśmy o naszym czworonożnym przyjacielu? (Nie sądzę, ale wszystko może się zdarzyć).
Oto kilka moich pomysłów na prezenty last minute.

DOMOWE CIASTECZKA
Przysmaki to strzał w dziesiątkę w przypadku większości psów. Domowe smakołyki skuszą nawet największych niejadków. Ja robię ciasteczka z różnymi dodatkami, ale podstawą zawsze jest mąka owsiana, olej kokosowy (czasami olej z łososia), jajko i siemie lniane. Dodatki to marchewka, zielony groszek, banan, jabłko, gotowana wątróbka, pieczona ryba. Do ciastek zawsze dodaję zioła, takie jak czystek, tymianek, bazylia, oregano, szałwia. Do ostatnich dodałam spirulinę i psiaki były zachwycone. 


Mieszam składniki tak, aby uzyskać konsystencję, która pozwala na rozwałkowanie ciasta. Ciasto nie może przyklejać się do wałka (czasami wystarczy posypać mąką na górze i delikatnie walkować dalej). Mój ulubiony kształt ciastek to małe serduszko. Po wycięciu ciasteczek wyciskam na nich imiona moich psów, układam na papierze do pieczenia i w piekarniku ustawionym na 3 piekę przez 20-30 minut. 

PIŁKA PO TUNINGU
To jest prezent nie tylko last minut, ale i last resort. Jeżeli nie mamy absolutnie nic dla naszego psa, możemy wykorzystać jedną z jego piłek i skarpetkę. Piłkę wrzucamy do skarpetki (czystej, ale to chyba oczywiste), a na skarpetce zawiązujemy supeł. Zabawka nadal jest piłką, ale już zupełnie inną i prawdopdobnie ucieszy psa. 

KAPCIE PO TUNINGU
Taki prezent w tym roku dostanie mój Plasiu. Niestety, piłkę, którą kupiłam mu na Gwiazdkę znalazł wcześniej, więc musiałam wymyślić coś nowego. Pomysł pojawił się zupełnie spontanicznie. Na początku rozważałam rękawiczki, które Plaś uwielbia tarmosić. Szukałam rękawiczek w Pepco, ale wszystkie były potwornie brzydkie. Przy kasie znalazłam jednak przecenione kapcie dziecięce - reniferki (9,99 za parę, taniocha). Do jednego z kapci włożyłam piszczałkę (taką, jakie wkładam do zabawek Dogatailla), wypełniłam go kulką silikonową i zaszyłam. Założę się, że na pierwszy ogień pójdzie poroże, potem Plasiu odgryzie uszy. Na koniec, o ile wcześniej nie padnie zmeczony wrażeniami, wypatroszy.



Drugi zostawiłam na czarną godzinę, gdy będę musiała dać jakiemuś zaprzyjaźnionemu psiakowi prezent last minute ;-).

SZARPAK LAST MINUTE
Dwie, trzy pary skarpetek i mamy ogarniety szarpaczek. Możemy związać skarpetki w warkocz lub tzw. pytkę i voila! mamy szarpaczek.

To tylko kilka pomysłów. Sami najlepiej znacie swoje psiaki i wiecie, co je bardziej ucieszy - smakołyki czy zabawki. I taki prezent im przygotujcie, bo na to zasługują.
Pamiętajcie jednak, żeby nie kupować psom kości z prasowanej skóry. To straszny syf. Taką skórę najpierw moczy się w toksycznych chemikaliach, żeby oczyścić ją z resztek mięsa i sierści. Następnie oddziela się warstwy skóry - górna warstwa wykorzystywana jest do szycia wyrobów skórzanych, dolna moczona jest w wybielaczu (tak, w czymś takim, czym czyścimy toalety). Następnie zwija się skórę w kształt smakołyków, do czego używa się kleju. Część tych smakołyków jest też farbowana. Syf tak straszny, że aż strach wziąć to do ręki, a co dopiero do paszczy. Nasze psy zasługują na wszystko, co najlepsze, więc nie trujmy ich tym paskudztwem.

Razem z Nutelką i Plastrem życzymy Wam i Waszym psiakom wesołych Świąt.


czwartek, 22 listopada 2018

.: Żywienie psów - temat rzeka :.

Dzień dobry, ja dzisiaj o psich dietach. O żywieniu psów, w oparciu o własne doświadczenia, mogłabym napisać bardzo grubą książkę, a i tak pewnie ledwie wgryzłabym się (sic!) w temat.
Swoją przygodę z żywieniem rozpoczęłam ponad sześć lat temu, tuż po adopcji Plastra. Wtedy moja wiedza nie była nawet wiedzą - pierwszą karmą, jaką kupiłam, była Chappi dla szczeniąt. Na szczęście, po interwencji dużo bardziej doświadczonej w temacie koleżanki - jeszcze tego samego dnia pojechałam po doradzoną przez nią karmę - Acanę. Od tamtej pory co jakiś czas zmieniałam sposób karmienia - z różnych powodów. 
Odkąd pamiętam (a nawet odkąd nie pamiętam, bo noworodki przecież nie pamiętają tego, jakże beztroskiego, okresu swojego życia) w naszym domu były psy. Pierwsza była Diana, owczarek niemiecki mojego taty, która kochała mnie jak własne szczenię i pozwalała mi wyjadać parówki ze swojej miski (to były zamierzchłe czasy, kiedy jeszcze ONki nie były głównymi klientami behawiorystów, suche karmy nie istniały, a parówki robiło się z mięsa). Wtedy psy jadły głównie gotowane jedzenie, uważało się, że nie mogą jeść ziemniaków (dziś wiemy, że to nieprawda), a o gotowych karmach można było pomarzyć. Kolejne psy rodzice również karmili gotowanym, sucha karma pojawiła się dopiero wtedy, gdy bylam nastolatką i była to, a jakże! - bardzo mocno reklamowana karma w żółtym opakowaniu, której teraz nie podałabym psom nawet, gdyby ktoś przystawił mi spluwę do głowy.

Serek z Rolmleczu zawsze spoko

Na nową drogę życia, życia z psem, wchodziłam z wiedzą o żywieniu sprzed 20 lat. Czyli z żadną wiedzą. Tu ogromnie pomogły mi bardziej doświadczone koleżanki (Ania M. i Marta Z. - dziękuję w imieniu własnym i Plasia, który w końcu nie zjadł tego Chappi).
Tak więc przez długi czas Plasiu żywił się Acaną i pewnie jadłby ją do dziś, gdyby nie pojawiły się problemy skórne i problemy z zapychającymi się gruczołami. Zaczęłam podejrzewać alergię. Wybraliśmy się nawet z Plasiem na biorezonans, najmniej inwazyjną metodę diagnozowania alergii, choć – moim zdaniem – najmniej godną zaufania (więcej o biorezonansie napiszę innym razem, bo to dość ciekawe zagadnienie i zdania na jego temat są mocno podzielone). Biorezonans wykazał alergię na chemię spożywczą, czyli na wszystko. Według tego badania Plaster nie miał uczulenia tylko na trzy dostępne na rynku karmy. Stanęłam przed wyborem – gotowanie albo jedna z nieuczulających karm. Wtedy byłam świeżo upieczoną wegetarianką, więc gotowanie mięsa nie wchodziło w grę. Padło więc na Trovet. Plaster wcinał ją przez kilka miesięcy, problemy skórne rzeczywiście minęły, ale temat gruczołów pozostał aktualny. Regularnie co trzy tygodnie odwiedzaliśmy naszego weterynarza, ja powoli dostawałam nerwicy, bo histeria Plastra była nie do opisania.
Aż w końcu przyszła zima i problemy skórne powróciły. Chwilę trwało, zanim połączyłam kropki – okazało się, że skóra Plastra łuszczy się, bo źle znosi grzejące kaloryfery. Dodatkowo, gdy bardzo się zestresuje, dostaje łupieżu. Kupiłam więc nawilżacz powietrza, który hulał dzień i noc i choć prawie przypłaciłam to grzybem na ścianach, to przynajmniej skończyły się problemy z przesuszoną skórą.
Pozostał nierozwiązany problem gruczołów. Wtedy zaczęłam gotować. Po kilku miesiącach nie było widać poprawy, więc razem z moim weterynarzem podjęliśmy decyzję o operacyjnym usunięciu gruczołów. Jak się okazało, była to bardzo dobra decyzja, bo ułożenie gruczołów u Placha uniemożliwiało samoczynne opróżnianie ich.
Na gotowanym jedzeniu Plastrowi udało się trochę schudnąć (zgodnie z zaleceniem weterynarza), nadal miał piękną sierść i dobre wyniki badań. Ale doszłam do wniosku, że skoro gotowanie nie miało zbyt dużego wpływu na jego problemy, to wróciłam do suchej karmy. Plaster nadal jadł Trovet, ale generalnie skład tej karmy jakoś mnie nie powalał i zaczęłam eksperymentować z innymi. 

Czasami Plaster bywa wegetarianinem

Próbowaliśmy Taste of the Wild, karmę z niezłym składem, jednak Plastrowi zupełnie nie służyła. Testowaliśmy różne rodzaje Acany, było ok, ale to jeszcze nie było to, o co mi chodziło. W końcu koleżanka poleciła mi karmę Wolfsblut. Karma ma bardzo dobry skład, pani w sklepie zoo stwierdziła, że jakościowo jest nawet lepsza od Acany, ma bardzo dużo opcji smakowych i bardzo ładnie pachnie (ziołami, więc nie mdliło mnie przy nakładaniu do michy). Plaster był zadowolony.
Ale pewnego dnia pojawiła się Nutka. Nutka na widok suchej karmy zbaraniała. Nie pomogło mieszanie z karmą mokrą – mokre wylizywała, suche wypluwała. W końcu się przyzwyczaiła, ale wystarczyła jedna wizyta u mojej mamy i kawałek gotowanego kurczaczka i znów miałam strajk głodowy. I znów zaczynały się kombinacje, jak ją nakarmić (kiedyś napiszę książkę „100 sposobów karmienia psa-niejadka”, obiecuję, dzięki Nutce zebrałam pełen materiał). Zniżyłam się do tego poziomu, że siadałam przed nią i udawałam, że jemy na spółkę – jedną granulkę ja, drugą ona. 

Tak, na tle miski widać koci ogon.

Rozmaczałam, dosmaczałam, stawałam na rzęsach. Po jakimś czasie się przyzwyczajała, a potem znów babcia dawała kurczaczka. I tu napiszę coś bardzo, bardzo dla mnie ważnego. Nutka też ma kłopoty z zapychającymi się gruczołami. Jakiś czas temu zaczęłam męczyć mojego weterynarza, że i jej trzeba gruczoły usunąć. Nie jest tak źle, jak w przypadku Plastra – gruczoły musimy opróżniać co 5 tygodni, nie co 3. Wiem, masakra.
W końcu, kilka miesięcy temu, postanowiłam znów wrócić do gotowania. Oczywiście kupuję mięso najlepszej jakości, różnorodne, także ryby, suplementuję, podaję olej lniany lub rybny, dobieram różnorodne warzywa, unikam makaronu, gotuję głównie ryż brązowy, komosę ryżową, kasze, słodkie ziemniaki. Porcje ważę, żeby łatwiej było mi kontrolować ich wagę. Szczerze mówiąc, moje psy mają dużo lepiej zbilansowaną i urozmaiconą dietę niż ja. DUŻO LEPIEJ! I teraz uwaga: po kilku tygodniach jedzenia gotowanego Nutce nie zapychają się gruczoły. Przypadek? Teraz robimy doświadczenie – znów przejdziemy na suche. Jeśli problem gruczołów powróci, będę znała przyczynę.

Tort urodzinowy z mąki owsianej, z kremem z dyni i z pasztetem wątróbkowym Trixie

Dodam, że moje psy bardzo doceniają moja kuchnię – wiadomo, gotowane mięso zawsze lepsze niż suche kulki, nawet gdy te wysmarowane są mokrą karmą.
Oczywiście temat żywienia psów interesuje mnie cały czas, dużo czytam na ten temat, sięgam po publikacje naukowe na ten temat, pytam, rozmawiam, przeglądam fora i nadal jestem tak samo głupia. Od jakiegoś czasu modny jest BARF. U nas się nie sprawdza –  po surowych kościach jeden pies ma biegunkę, drugi dokładnie odwrotnie. Poza tym jakoś przeszkadza mi krew na wykładzinie. No i nie mam warunków, żeby to wszystko trzymać w zamrażalniku – mam za małą lodówkę. Czytałam opinie zwolenników BARFa, że to najbardziej naturalny sposób żywienia psa, bo wilki w naturze nie jedzą gotowanego. Tylko że psy to nie wilki; zostały udomowione tysiące lat temu i ich dieta znacznie różni się od diety wilków.
Jedyny wniosek, do jakiego doszłam przez lata w kontekście żywienia psów jest taki, że nie ma jednej dobrej diety dla psów. No nie ma! To bardzo indywidualna sprawa – zależy od psa, wrażliwości jego żołądka, gustu, a także od możliwości opiekuna.

P. S. Nadal nie jem niczego, co żyło, jednak uważam, że moje wybory nie mogą rzutować na dobrostan moich zwierząt.

poniedziałek, 12 listopada 2018

.: Psi szpital :.

Ostatnie dwa tygodnie były dla nas prawdziwą męczarnią. Zaczęło się od poniedziałku, od kaszlu Plastra. W czwartek pan oferma biegając za ptakami rozciął sobie łapkę. W sobotę infekcją zaraziła się Nutka. U niej kaszel i katar ciągnęły się znacznie dłużej. W środę wszystko zaczęło wyglądać ok, w końcu wybraliśmy się na spacer do lasu. I kiedy myślałam, że już wychodzimy na prostą, w piątek Nutka zaczęła strasznie wymiotować i słabnąć. Na sygnale pojechałyśmy do weterynarza, dostała leki, ale stan wcale się nie pogarszał - przeciwnie. Zrobiło się na tyle nieciekawie, że wylądowałyśmy w całodobowej lecznicy. Nie będę się rozpisywać na ten temat, ale to była potworna noc.
Wracając do infekcji - pierwsze objawy to kaszel i katar. Jesli zaobserwowaliście je u swoich psów, nie bagatelizujcie ich i biegnijcie do weterynarza. Szybko rozpoczęte leczenie daje szansę uniknięcia przyjmowania antybiotykow - nam się udało. Nasz weterynarz powiedział mi, że trafia do niego bardzo wiele psów z tą infekcją, więc bądźcie czujni.
Jeśli chodzi o skaleczoną łapkę, to rana na szczęście była dość płytka, więc opatrzyłam ją sama (jestem po kursie pierwszej pomocy dla psów, yeah!). Robiąc opatrunek należy pamiętać o włożeniu waty między psie palce, żeby łapka się nie odparzyła. Na skaleczoną poduszkę przykleiłam plaster zszywający, który bardzo ładnie złapał krawędzie rany i podejrzewam, że przyspieszył gojenie.
Po domu mój ranny chodził w niemowlęcej skarpetce z doszytym rzepem (moja produkcja, oczywiście). Trochę gorzej było podczas spacerów. Całą sytuację utrudniał deszcz. Opatrunek musiał być zrobiony tak, żeby nie przemiękał. I tu zaczęły się schody. Buty z softshellu przemiekały. Gumowe rękawiczki się zsuwały. Folia spożywcza rozłaziła się. Do tej pory nie znalazłam idealnego sposobu. Najlepszym patentem okazało się obwiązanie łapki dużą ilością folii spożywczej i umocowanie całości specjalnym bandażem weterynaryjnym (bandażem adhezyjnym). Na szczęście rana w ciągu tygodnia zagoiła się i jaśnie pan może już ganiać bez opatrunku.



Na zdjęciu widać część naszego arsenału. Różowe buty, którym męskości miał dodać Slayer i Sepultura, niestety nie zdobyły akceptacji Plastra i stawał na rzęsach, żeby je zgubić. Na nieszczęście nie dysponowałam innym kolorem softshellu, a chciałam uszyć podwójną podeszwę, co miało znacznie utrudnić przenikanie wody. Niebieski bucik, który kilka lat temu kupiłam w sklepie zoologicznym, ma pojedynczą podeszwę, która dość szybko przemięka - sprawdza się, ale tylko wtedy, gdy jest sucho.
Moim numerem jeden jest bandaż adhezyjny. Przestestowałam przeróżne bandaże, ale ten jest zdecydowanie najlepszy.

środa, 7 listopada 2018

.: Wzbogacanie środowiska kontra leniwa ja :.

Jak wcześniej wspominałam, od jakiegoś czasu gotuję dla moich psów. (Tak, mam świadomość, że nie jest to dieta optymalna, więc psy dostają dodatkowo suplementy). Głównym składnikiem psich dań jest oczywiście mięso.
Jako że ja osobiście brzydzę się mięsa, to do jego krojenia używam specjalnej deski do krojenia, której nie używam do niczego innego (podobnie jest z garnkiem - mam jeden tylko do tego celu). Mycie tej deski też nie sprawia mi jakiejś specjalnej przyjemności, więc znalazłam sposób, który ułatwia mi to zadanie, a psom dostarcza niezwykłej przyjemności. Zanim deska trafi do mnie do mycia, jest dokładnie wylizywana przez psy. Psy są przeszczęśliwe!



Deska przemieszcza się po całej kuchni, a psy razem z nią. Nutka jest cwaniakiem i wylizuje tylko największe kawałki. Plaster nie odpuszcza aż do końca.


Mimo, że Nutka dość szybko przestaje brać czynny udział w wylizywaniu, to nadal towarzyszy bratu, z uwagą obserwując jego mielenie ozorem.


Jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia, ale robione były w niesprzyjającym sztucznym świetle, podczas dynamicznej pracy jęzorem ;-)


czwartek, 25 października 2018

.: Pytony psie :.

25 października to bardzo ważny dzień - Dzień Kundelka. Z tej okazji pokażę Wam zabawki, które moje kundelki dostały już w poniedziałek. Węże na pasztet. Węże są mega hitem za Wielką Wodą, wszyscy się nimi zachwycają, psy podobno na ich widok nucą "Happy" Pharrella Williamsa, więc i moje psy musiały je dostać, proste.
Węże można już dostać w Polsce, kosztują od 23 zł. I to jest bardzo dobra wiadomość; wcześniej chciałam je ściągać ze Stanów, ale koszty przesyłki znacznie przekraczały koszty węży, więc dałam sobie na wstrzymanie.
Wąż ma 42 cm długości, w głowie piszczałkę, czego moje psy jeszcze nie odkryły (albo może odkryły, tylko mają to w nosie, bo jednak pasztet w środku jest znacznie bardziej atrakcyjny). Wykonany jest z gumy termoplastycznej i bardzo łatwo się go myje. W Stanach dostępny jest w kolorach zielonym, różowym i niebieskim, u nas widzialam tylko zielone (nie mogę odżałować tego różowego). Szerokość otworu jest idealna na wpuszczenie do środka pasztetu.


Na początku zastanawiałam się, czy taka długa zabawka to dobry pomysł dla Nutki, która sama jest niewiele dłuższa. Zupełnie niepotrzebnie. Nutka jest tak samo nakręcona na jedzenie, jak Plaster, więc od razu skupiła się na wylizywaniu środka.


Plaster tak się wczuł, że aż mu się tylne łapki rozjechały.


Moje psy są zachwycone wężami. Ostatnio zaczęłam im gotować, więc część porcji mogę pakować w węża, co trochę spowalnia jedzenie, które w przeciwnym razie znika szybciej, niż jestem w stanie wyrecytować mój PESEL. (No wiem, jestem fantastyczną kucharką ;-)).
Trudno mi ocenić, czy zabawkę łatwo zniszczyć, bo moje psy w ogóle nie mają takich tendencji. (No dobra, Plaster trochę ma, ale jego interesuje głównie patroszenie pluszaków i rozgryzanie na puzzle lateksowych piłek). Jednak zabawka jest dość gruba i myślę, że nie poddaje się łatwo psim zębom.


Jeśli ktoś z Was się zastanawia nad zakupem węża, to myślę, że warto.

czwartek, 4 października 2018

.: Czy głaskać psa na "do widzenia"? :.

Moje psy, tak samo jak Wasze, są super i nie lubię się z nimi rozstawać. Ale wiadomo, nie wszędzie mogę je ze soba zabrać i nie wszędzie chcę. Czasami wszyscy potrzebujemy chwilę od siebie odpocząć, a ja nie ogarnę zakupów w supermarkecie z dwoma psami (ochrona już na wejściu wyprowadziła mnie prosto do karetki ze szpitala psychiatrycznego).
Gdy adoptowałam pierwszego psa, osiedlowa "mądrala" radziła mi, żeby się z nim nie witać i nie żegnać, ignorować podczas powrotów do domu, to go lepiej ułożę. Od razu wydało mi się to niedorzeczne - no bo niby jak mam nie wyściskać małej puchatej kuleczki, która na mój widok staje się jednym wielkim merdaniem?
Tak więc zawsze witałam się i żegnałam z moim psem, a potem psami - i robię to do dziś. Przed wyjściem zawsze informuję moje psy, dokąd idę (tak, gadam do moich psów, co tylko dobrze o mnie świadczy -> oto, dlaczego) - hasło "idę do sklepu" rozumieją bezbłędnie i zwykle nic sobie z tego nie robią, bo wiedzą, że zaraz wracam; dodatkowo dostają buziaka w czoło i kong z pasztetem (to drugie budzi znacznie większy entuzjazm, wiadomo).



Zatem żegnać się z psami, czy nie? Głaskać na "do widzenia", czy nie?
Przeprowadzone ostatnio badanie pilotażowe wykazało, że psy pogłaskane na pożegnanie znacznie mniej się stresują nieobecnością opiekuna.
Badanie Chiary Mariti i innych przeprowadzono na dziesięciu psach, z których żaden nie miał problemów separacyjnych (to ważne!). Wpływ głaskania i braku głaskania oceniono przez zmierzenie poziomu kortyzolu w ślinie (kortyzol to hormon stresu). I okazało się, że psy, które przed zniknięciem opiekuna zostały wygłaskane, znacznie lepiej zniosły rozłąkę.
Czyli nauka potwierdza to, co od lat czułam intuicyjnie.
Zachęcam więc do głaskania psiaków na pożegnanie (oczywiście o ile nie są to psy z lękiem separacyjnym - w takim przypadku najlepiej skontaktować się z behawiorystą), a w wolnej chwili polecam lekturę badania: Wpływ głaskania przed krotką rozłąką z opiekunem na zachowanie i fizjologię psa (artykuł w języku angielskim).

wtorek, 18 września 2018

.: Nasz wielki dzień :.

W minioną sobotę stało się coś dla mnie niebywałego. Moja adoptowana półtora roku temu mała, nieśmiała Nutka po raz pierwszy bawiła się z Plastrem. Do tej pory ich interakcje ograniczały się do wzajemnego wąchania, sporadycznego liźnięcia po pyszczkach i wspólnego oszczekiwania psów przechodzących przed naszym balkonem. Na wszelkie zaczepki Plastra i zachęty do zabawy Nutka reagowała ucieczką i chowaniem się za mną.
Tymczasem w sobotę Nutka totalnie mnie zaskoczyła. Gdy Plaster zaczął zachęcać ją do ganiania nie uciekła do mnie, tylko najpierw zaczęła przed nim uciekać, aby po chwili zmienić kierunek i puścić się za nim w pogoń. Bawili się tak kilka dobrych minut, obojgu sprawiało to wielką radość. Mnie na początku zamurowało, ale po chwili pognałam po telefon, żeby ich nagrać, bo nie wiem, kiedy i czy będzie następny raz. Brawo Nutelka!


sobota, 25 sierpnia 2018

.: Wywąchane śniadanie :.


Dziś pochwalę się nowym nabytkiem, który urozmaica moim psom posiłki. Inspiracją oczywiście był kolejny epizod grymaszenia Nutki przy jedzeniu.
Są to cztery pachołki, które niedawno kupiłam we Flying Tiger (10 zł za zestaw). 





Pachołki świetnie sprawdzają się w pracy węchowej, a zadanie moich psów polega na tym, by wywąchać, pod którym pachołkiem kryje się ich posiłek. Zabawę zaczęliśmy oczywiście od ukrywania wybornych smakołyków, żeby nakłonić zwierzaki do pracy.
Dziś pogoda wyjątkowo nas nie rozpieszcza, od rana pada, więc aby zachęcić psy do spaceru, zabrałam je do lasu, gdzie część śniadania rozsypałam im na ściółce, a część zjadły z ręki.
Po powrocie do domu Plaster i Nutka dostali resztę ukrytą pod pachołkami. 






Plastrowi poszło znacznie szybciej, Nutka, mimo że bezbłędnie wskazała odpowiedni pachołek, to trochę grymasiła. Do jedzenia przekonał ją dopiero stojący nad nią śliniący się Plaster.

niedziela, 22 lipca 2018

.: O psie, który pracował w weekend :.


Dzisiejszy post to post o Plasiu i jego wczorajszej pracy. Wczoraj akurat wypadała szósta rocznica adopcji, więc był to wyjątkowy dzień.
Dzień wcześniej rozmawiałam z naszą zaprzyjaźnioną trenerką i behawiorystką oraz ulubioną ciocią Olą Plastra i Nutki o młodej suczce, która akurat jest na szkoleniu i która boi się psów, czego skutkiem jest oszczekiwanie ich. Ola szukała spokojnego, zrównoważonego i przyjaźnie nastawionego dorosłego psa do socjalizowania suczki. Plaster już wcześniej pracował u Oli jako Dobry Wujek Plaster, ale odkąd dołączyła do nas Nutka, stał się trochę nadopiekuńczy, często staje w obronie siostry i generalnie psuje jej każdy podryw. Poza tym suczka Neska, dla której Ola szukała zrównoważonego towarzysza spaceru to owczarek niemiecki, najmniej ulubiona rasa Plastra na świecie. Ale Ola, która widziała Plastra w różnych sytuacjach wiedziała, że się chłopak spisze i w sobotę rano razem z Plastrem ruszyliśmy na plac szkoleniowy. Plasio był przeszczęśliwy, że ma mnie tylko dla siebie (Nutka została w domu z załadowanymi po brzegi kongami), radośnie biegł w kierunku placu (powiedziałam mu „idziemy do Oli”, więc doskonale wiedział, dokąd ma biec).
Gdy dotarliśmy na miejsce, jeszcze trwało szkolenie, więc Plaster musiał poczekać. Był bardzo podekscytowany, przez ogrodzenie dojrzał śliczną blond suczkę i bardzo się do niej wdzięczył. Znam swojego psa już sześć lat i widziałam, jak super się zachowuje. Kojarzy plac szkoleniowy z pracą i choć czasem zagląda tam towarzysko, to tym razem wiedział, że przyszedł „do roboty”.
Neska powitała Plastra szczekaniem, ale był już w tak dobrym nastroju, że w ogóle się nie przejął. Ruszyliśmy na spacer, psy na linkach, my z Plastrem dziesięć metrów przed Neską, jej opiekunką i Olą. Neska, prawdopodobnie oszołomiona urodą i urokiem osobistym Plastra, szybko przestała szczekać i zaczęła skracać dystans. W pewnym momencie podeszła do Plastra, on kulturalnie pozwolił się powąchać, był wyrozumiały i nienachalny (co nie jest u niego typowe :-D). Wkrótce Ola pozwoliła nam spuścić oba psy ze smyczy. Psy szły spokojnie obok siebie, czasem dalej, czasem bliżej, przez chwilę nawet próbowały się bawić. Oba bardzo szanowały swoją przestrzeń. Neska była troszkę spięta, bo w końcu widziała Plastra pierwszy raz na oczy, ale widać było, że nie boi się go.
Plaster idzie przodem, Neska trzyma się z tyłu.

 Neska skraca dystans.

Neska z zainteresowaniem i zazdrością patrzy na Plastra raczącego się smakołykami od cioci Oli.


Psiaki jedzą w swoim towarzystwie. Neska troszkę zestresowana, Plaster na pełnym luzie.

Socjalizacja psów wcale nie polega na tym, żeby psy wchodziły ze sobą w interakcje. Często wystarczy, że idą razem, choć nie za blisko. Chodzi o samą obecność drugiego psa. Dzięki obecności zrównoważonego psa pies lękowy oswaja się z towarzystwem innego czworonoga tego samego gatunku, uczy się, że inne psy wcale nie są wrogami i nie trzeba się ich bać.
W ten sam sposób oswajam Nutkę z większymi psami. Tu Dobrą Ciocią jest Pastel, suczka rasy posokowiec bawarski (i pierwsza miłość Plastra) – spokojna, zrównoważona i niezwykle przyjacielska dziewczyna. Dzięki niej Nutelka bardzo dobrze zareagowała na Prota i Saga, również posokowce. Skojarzyła ich z Pastel i wiedziała, że są w porządku, choć Sagi zwracał na nią znacznie większą uwagę niż Pastel.
Reasumując, Plaster w roli Dobrego Wujka spisał się na medal. Niepotrzebnie martwiłam się, czy da radę. Widać było, że taka forma pracy sprawia mu ogromną przyjemność (zwłaszcza, że ciocia Ola płaciła w smakołykach ;-)). Udowodnił, że potrafi być spokojnym, zrównoważonym dżentelmenem i widać było, że sam z siebie jest zadowolony. Neska poznała jeszcze jednego psa, który jest fajny i mam nadzieję, że wkrótce w ogóle przestanie się obawiać innych psów.
Pracujcie z psami, radźcie się behawiorystów, bo naprawdę wiele rzeczy można wypracować i uczynić psa szczęśliwszym.

niedziela, 15 lipca 2018

.: Zabawka na smakołyki z Pepco :.


Dziś przedstawiamy zabawki na smakołyki z Pepco. Testujemy je już od ponad tygodnia i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem – moim psom nie udało się ich zniszczyć, choć wyjęcie smakołyków wcale nie jest takie proste.
Jak zawsze, zabawki kupiłam dwie – niebieską dla psiej dziewczynki i zieloną dla psiego chłopca (nie, niestety nie było różowych). Koszt – 4,99 zł za sztukę.
Ale UWAGA! Pepco likwiduje dział zwierzęcy i zabawki są teraz w promocyjnej cenie 2 zł. Radzę się spieszyć.



Niestety, nie będzie zdjęcia Nuci, zabawka wzbudza w niej tak silne emocje, że nie udało mi się zrobić ostrego zdjęcia nawet w trybie sportowym.

Osobiście nie jestem fanką psich zabawek z Pepco. Ceny są rzeczywiście atrakcyjne, ale niestety nie idą w parze z jakością. Winylowe kostki, frytki, usta, itp. u nas się nie sprawdzały – Plaster bardzo szybko tracił nimi zainteresowanie, a u Nutelki zainteresowania nie wzbudzały wcale. Znajomi kupili swojej Neli tę słynną falliczną kostkę, którą Nela (blond labradorka) bardzo szybko przerobiła na puzzle. Na szczęście Nela nie gustowała w tych drobnych kawałeczkach, ale pies może z łatwością je połknąć. Jedyną psią rzeczą z Pepco, która zdała egzamin, są piłki tenisowe, ale nie używam ich jako piłek do rzucania (wkrótce napiszę, do czego ich używam) i trzymam je poza zasięgiem Plastra, bo z łatwością je rozgryzał i pożerał kawałki tej obrzydliwej czarnej śmierdzącej gumy (o zgrozo!).
Zabawka zrobiona jest z gumoplastiku, ale jest dość elastyczna i nie poddała się kłom mojej sfory. Ma cztery główne otwory na smakołyki, ale ambitni i cierpliwi mogą spróbować wcisnąć pasztet w dwanaście drobnych wyżłobień po bokach (ja jeszcze nie próbowałam, przyznaję). Dostępne kolory to zielony i niebieski. Cena, jak pisałam promocyjna. Dobrze oceniam bezpieczeństwo używania i funkcjonalność – przy odpowiedniej wielkości ciasteczka psy zajmują się nią nawet kilkanaście minut.
Jeśli Was przekonałam, pędźcie do Pepco, bo to ostatni moment, żeby się zaopatrzyć w psie rzeczy.

niedziela, 8 lipca 2018

.: Las o poranku :.

Nie ukrywam, że moim ulubionym miejscem spacerów jest las. Mam to szczęście, że w pobliżu mam kilka lasów do wyboru. Ale mamy jeden ulubiony. Mamy tam wydeptane swoje ścieżki, kilka różnych możliwości spacerów, psy uwielbiają to miejsce, na samo brzmienie słowa "las" dostają korby (dlatego umawiając się telefonicznie ze znajomymi na spacer, umawiam się do "miejsca, gdzie jest dużo drzew").
Dla psa nawet ten sam las nigdy nie jest taki sam. Zapach lasu zmienia się nieustannie, a wrażliwe nosy naszych psów to wyczuwają. Uwielbiam obserwować moje psy, gdy łapią górny wiatr i gdy biegną z nosami przy ziemi.
Najbardziej lubię spacery po deszczu i spacery o poranku - las pachnie niesamowicie.
Dziś właśnie wybraliśmy się na taki poranny spacer. Wybieram takie pory, że leśne zwierzęta już się obudziły, najadły i pochowały w bezpieczne miejsca, ale ich zapach jeszcze czuć w powietrzu. Nie jest on na tyle intensywny, żeby psy zaczynały tropić, ale jest obecny i na tyle interesujący, że mokre nosy pracują jak szalone.
Rano w lesie jest chłodno, co jest wielkim plusem szczególnie latem. Psy wracają do domu zmęczone, ale węszeniem, nie upałem.


Spacer po lesie ma również fantastyczny wpływ na ludzi. Badacze już dawno odkryli, że taki spacer redukuje stres, łagodzi depresję i poprawia odporność. Zachęcamy więc do porannych spacerów w lesie, ale przypominamy, że w lesie jesteśmy gośćmi i musimy szanować jego mieszkańców.

sobota, 7 lipca 2018

.: Hantelki z Flying Tiger :.

Ostatnio testowaliśmy hantelki z Flying Tiger. Hantelki to zabawki na smakołyki - czyli nasze ulubione. Zabawka ma 15 cm długości i składa się z dwóch komór, w które wkładamy mokrą karmę, pasztet lub cokolwiek innego, co nasze psy lubią i mogą jeść. Warunkiem przetrwania zabawki jest użycie smakołyku w postaci pasty. Ja wpadłam na "świetny" pomysł nawkładania do środka suchej karmy i sfrustrowany Plaster rozerwał kawałek hantelka.


Generalnie zabawka nam się podoba, stosunek jakości do ceny też jest w porządku (10 zł za sztukę), hantelki mają ładne kolory: zielony, turkusowy, różowy i fioletowy (chociaż moje psy nie zwracają na to większej uwagi). Psy zajmują się hantelkami od kilku do kilkunastu minut, co dla mnie jest znakiem, że zabawki im pasują i wymagają od nich pracy.

niedziela, 1 lipca 2018

.: Lickimat po polsku :.

Za oceanem trwa szał na Lickimats - silikonowe tacki, na których można rozsmarować psom pasztet, mokrą karmę, masło orzechowe, jogurt, czy cokolwiek innego w postaci mokrej. 
Lickimats zostały stworzone w Australii, ale szybko stały się popularne w Stanach, Kanadzie, a także na zachodzie Europy. Można je kupić na Amazon, najtańsze, jakie znalazłam, kosztują niecałe 4 funty. To może niedużo, ale Amerykanie szybko znaleźli tańsze rozwiązanie. Okazuje się, że nie tylko Polak potrafi. Otóż zamiast Lickimat stosują silikonowe podstawki pod garnki. Takie podstawki kupują w swoich amerykańskich dyskontach za około 1,5 dolara. Taniocha. 
Postanowiłam sprawdzić, czy uda mi się znaleźć takie cudo w Polsce. Szukałam w Pepco, Selgrosie, Biedronce, Lidlu (do innych sklepów było mi zupełnie nie po drodze) - bez powodzenia. Ale okazało się, że szukałam za daleko; podstawki pod garnki znalazłam w osiedlowym domu handlowym. W cenie 8 zł za sztukę (słownie: osiem złotych). Oczywiście nabyłam dwie. Kolory nie należą do moich ulubionych, ale pieskom było wszystko jedno.


Maty mają wymiary ok. 18 x 18 cm. Można na nich rozsmarowywać wszystko, co mokre. My próbowaliśmy już ulubionego pasztetu moich psów - Premio firmy Trixie z wątróbką, mokrej karmy, jogurtu typu greckiego, bananów zblendowanych z jogurtem, masła orzechowego (bez cukru i bez soli, psom to jakoś nie przeszkadza), oleju kokosowego, gotowanych zblendowanych batatów i przymierzamy się do blendowanych owoców.



Te maty są naprawdę super, moje psy je uwielbiają, wylizanie ich do czysta zajmuje im znacznie więcej czasu niż wyczyszczenie kostki Konga i zabawki z Tigera (o nich też niedługo napiszę, bo są super).


Maty-podstawki zrobione są z silikonu, więc łatwo utrzymać je w czystości.
Zatem jeśli chcecie zająć czymś swojego niesfornego psiaka, bardzo polecam podstawki pod garnki ;-)

wtorek, 26 czerwca 2018

.: Psy, a brudna szyja :.

Jakiś czas temu podczas wieczornego zmywania twarzy zauważyłam, że mam strasznie brudną szyję. Ki czort? Przecież kąpię się regularnie, podczas mycia nie pomijam szyi, więc o co chodzi? No dobrze, może to jednorazowy wypadek, może mi gdzieś dmuchnęło kurzem w kark, generalnie życie jest pełne niespodzianek. Ale na drugi dzień sytuacja się powtórzyła. I na trzeci.
I wtedy mnie olśniło .....


Generalnie przez ostatnich kilka tygodni było bardzo sucho. Przy dwóch psach nie ma możliwości, żeby nie dotknąć smyczą podłoża (przy jednym się nie da, no chyba, że ktoś używa smyczy typu flexi, którą szczerze gardzę i nikomu nie polecam). Wyżej wymienione podłoże, czy to chodnik, czy ścieżka wydeptana na łące, całe zapylone kurzem. Kurz pięknie osiada na smyczach, wnika w nie, stapia się z nimi, no generalnie brudzi je okropnie. I ja, gdy odpinałam psy i pozwalałam im swobodnie poganiać, zawieszałam sobie te smycze na szyi. Tadam! Zagadka brudnej szyi rozwiązana.
Także tak, pierzcie smycze od czasu do czasu.

niedziela, 24 czerwca 2018

.: Wzbogacanie środowiska psa na łonie natury :.

Każda pora roku niesie ze sobą wiele możliwości wzbogacania środowiska psa, ale lato chyba oferuje ich najwięcej. Lato to także czas urlopów, na które często zabieramy psy ze sobą. Warto wtedy pomyśleć o atrakcjach dla pupili, zwłaszcza, że najczęściej uciekamy z miasta, a pobyt poza miastem daje nam sporo możliwości. Już sama zmiana otoczenia jest dla psa stymulująca, a jeśli zapewnimy mu dodatkowe atrakcje, to już w ogóle będzie fantastycznie. 
Ja mam to szczęście, że mieszkam na obrzeżach miasta, gdzie moje psy mają do dyspozycji łąkę, las, a nawet rzekę (z której nie korzystają – z wiadomych powodów). 

Ostatnio nasza ulubiona łąka została skoszona, po kilku dniach trawa i polne kwiaty zamieniły się w aromatyczne siano z nutką zapachową nornic, które wcześniej przemykały pomiędzy źdźbłami. Już same te zapachy były bardzo atrakcyjne dla psów, ale postanowiłam pójść o krok dalej i w rozgrzebane siano rzuciłam im garść smakołyków. I wtedy się zaczęło! Zorganizowałam im największą matę węchową, w dodatku na świeżym powietrzu. Miałam oboje z głowy na kilka minut. Nosy pracowały jak szalone. Dodatkowy dreszczyk emocji wywoływało buchnięcie ciasteczka sprzed nosa konkurenta. Moje psy nie mają kontroli zasobów, więc mogłyby nawet jeść z jednej miski, ale patrząc na nie dostrzegam rywalizację, kto znajdzie więcej. Jednak obserwując mowę ich ciała wiem, że są zrelaksowane, więc ta odrobina współzawodnictwa sprawia im przyjemność.







Takie zabawy można psom organizować również w lesie - rzucać smakołyki na ściółkę, w trawę między liście, itp. Nie jestem przekonana co do takich zabaw na piaszczystej plaży - jakoś wyjadanie przez psy smakołyków z piachu nie budzi mojego entuzjazmu.
Jeszcze jedno: pamiętajcie, żeby po zabawie w trawie czy sianie dokładnie przejrzeć psa. To nieprawda, że kleszcze nie atakują latem. Owszem, może są trochę mniej aktywne w upały, ale nie jest tak, że w ogóle nie są aktywne. Ostatnio podczas porannego spaceru Plaster przywlókł z krzaków pasażera na gapę na grzbiecie. A termometr na balkonie wskazywał grubo ponad 25 'C.
Zatem bawcie się dobrze, ale pamiętajcie o bezpieczeństwie psów.