Dzień dobry, ja dzisiaj o psich dietach. O żywieniu psów, w
oparciu o własne doświadczenia, mogłabym napisać bardzo grubą książkę, a i tak
pewnie ledwie wgryzłabym się (sic!) w temat.
Swoją przygodę z żywieniem rozpoczęłam ponad sześć lat temu, tuż
po adopcji Plastra. Wtedy moja wiedza nie była nawet wiedzą - pierwszą karmą,
jaką kupiłam, była Chappi dla szczeniąt. Na szczęście, po interwencji dużo
bardziej doświadczonej w temacie koleżanki - jeszcze tego samego dnia
pojechałam po doradzoną przez nią karmę - Acanę. Od tamtej pory co jakiś czas
zmieniałam sposób karmienia - z różnych powodów.
Odkąd pamiętam (a nawet odkąd nie pamiętam, bo noworodki przecież
nie pamiętają tego, jakże beztroskiego, okresu swojego życia) w naszym domu
były psy. Pierwsza była Diana, owczarek niemiecki mojego taty, która kochała
mnie jak własne szczenię i pozwalała mi wyjadać parówki ze swojej miski (to
były zamierzchłe czasy, kiedy jeszcze ONki nie były głównymi klientami
behawiorystów, suche karmy nie istniały, a parówki robiło się z mięsa). Wtedy
psy jadły głównie gotowane jedzenie, uważało się, że nie mogą jeść ziemniaków
(dziś wiemy, że to nieprawda), a o gotowych karmach można było pomarzyć.
Kolejne psy rodzice również karmili gotowanym, sucha karma pojawiła się dopiero
wtedy, gdy bylam nastolatką i była to, a jakże! - bardzo mocno reklamowana
karma w żółtym opakowaniu, której teraz nie podałabym psom nawet, gdyby ktoś
przystawił mi spluwę do głowy.
Serek z Rolmleczu zawsze spoko
Na nową drogę życia, życia z psem, wchodziłam z wiedzą o żywieniu
sprzed 20 lat. Czyli z żadną wiedzą. Tu ogromnie pomogły mi bardziej
doświadczone koleżanki (Ania M. i Marta Z. - dziękuję w imieniu własnym i
Plasia, który w końcu nie zjadł tego Chappi).
Tak więc przez długi czas Plasiu żywił się Acaną i pewnie jadłby
ją do dziś, gdyby nie pojawiły się problemy skórne i problemy z zapychającymi
się gruczołami. Zaczęłam podejrzewać alergię. Wybraliśmy się nawet z Plasiem na
biorezonans, najmniej inwazyjną metodę diagnozowania alergii, choć – moim
zdaniem – najmniej godną zaufania (więcej o biorezonansie napiszę innym razem,
bo to dość ciekawe zagadnienie i zdania na jego temat są mocno podzielone).
Biorezonans wykazał alergię na chemię spożywczą, czyli na wszystko. Według tego
badania Plaster nie miał uczulenia tylko na trzy dostępne na rynku karmy.
Stanęłam przed wyborem – gotowanie albo jedna z nieuczulających karm. Wtedy
byłam świeżo upieczoną wegetarianką, więc gotowanie mięsa nie wchodziło w grę. Padło
więc na Trovet. Plaster wcinał ją przez kilka miesięcy, problemy skórne
rzeczywiście minęły, ale temat gruczołów pozostał aktualny. Regularnie co trzy
tygodnie odwiedzaliśmy naszego weterynarza, ja powoli dostawałam nerwicy, bo
histeria Plastra była nie do opisania.
Aż w końcu przyszła zima i problemy skórne powróciły. Chwilę
trwało, zanim połączyłam kropki – okazało się, że skóra Plastra łuszczy się, bo
źle znosi grzejące kaloryfery. Dodatkowo, gdy bardzo się zestresuje, dostaje
łupieżu. Kupiłam więc nawilżacz powietrza, który hulał dzień i noc i choć
prawie przypłaciłam to grzybem na ścianach, to przynajmniej skończyły się
problemy z przesuszoną skórą.
Pozostał nierozwiązany problem gruczołów. Wtedy zaczęłam gotować.
Po kilku miesiącach nie było widać poprawy, więc razem z moim weterynarzem
podjęliśmy decyzję o operacyjnym usunięciu gruczołów. Jak się okazało, była to
bardzo dobra decyzja, bo ułożenie gruczołów u Placha uniemożliwiało samoczynne
opróżnianie ich.
Na gotowanym jedzeniu Plastrowi udało się trochę schudnąć (zgodnie
z zaleceniem weterynarza), nadal miał piękną sierść i dobre wyniki badań. Ale
doszłam do wniosku, że skoro gotowanie nie miało zbyt dużego wpływu na jego
problemy, to wróciłam do suchej karmy. Plaster nadal jadł Trovet, ale
generalnie skład tej karmy jakoś mnie nie powalał i zaczęłam eksperymentować z
innymi.
Czasami Plaster bywa wegetarianinem
Próbowaliśmy Taste of the Wild, karmę z niezłym składem, jednak
Plastrowi zupełnie nie służyła. Testowaliśmy różne rodzaje Acany, było ok, ale
to jeszcze nie było to, o co mi chodziło. W końcu koleżanka poleciła mi karmę
Wolfsblut. Karma ma bardzo dobry skład, pani w sklepie zoo stwierdziła, że
jakościowo jest nawet lepsza od Acany, ma bardzo dużo opcji smakowych i bardzo
ładnie pachnie (ziołami, więc nie mdliło mnie przy nakładaniu do michy).
Plaster był zadowolony.
Ale pewnego dnia pojawiła się Nutka. Nutka na widok suchej karmy
zbaraniała. Nie pomogło mieszanie z karmą mokrą – mokre wylizywała, suche
wypluwała. W końcu się przyzwyczaiła, ale wystarczyła jedna wizyta u mojej mamy
i kawałek gotowanego kurczaczka i znów miałam strajk głodowy. I znów zaczynały
się kombinacje, jak ją nakarmić (kiedyś napiszę książkę „100 sposobów karmienia
psa-niejadka”, obiecuję, dzięki Nutce zebrałam pełen materiał). Zniżyłam się do
tego poziomu, że siadałam przed nią i udawałam, że jemy na spółkę – jedną
granulkę ja, drugą ona.
Tak, na tle miski widać koci ogon.
Rozmaczałam, dosmaczałam, stawałam na rzęsach. Po
jakimś czasie się przyzwyczajała, a potem znów babcia dawała kurczaczka. I tu
napiszę coś bardzo, bardzo dla mnie ważnego. Nutka też ma kłopoty z
zapychającymi się gruczołami. Jakiś czas temu zaczęłam męczyć mojego
weterynarza, że i jej trzeba gruczoły usunąć. Nie jest tak źle, jak w przypadku
Plastra – gruczoły musimy opróżniać co 5 tygodni, nie co 3. Wiem, masakra.
W końcu, kilka miesięcy temu, postanowiłam znów wrócić do
gotowania. Oczywiście kupuję mięso najlepszej jakości, różnorodne, także ryby,
suplementuję, podaję olej lniany lub rybny, dobieram różnorodne warzywa, unikam
makaronu, gotuję głównie ryż brązowy, komosę ryżową, kasze, słodkie ziemniaki.
Porcje ważę, żeby łatwiej było mi kontrolować ich wagę. Szczerze mówiąc, moje
psy mają dużo lepiej zbilansowaną i urozmaiconą dietę niż ja. DUŻO LEPIEJ! I
teraz uwaga: po kilku tygodniach jedzenia gotowanego Nutce nie zapychają się gruczoły.
Przypadek? Teraz robimy doświadczenie – znów przejdziemy na suche. Jeśli
problem gruczołów powróci, będę znała przyczynę.
Tort urodzinowy z mąki owsianej, z kremem z dyni i z pasztetem wątróbkowym Trixie
Dodam, że moje psy bardzo doceniają moja kuchnię – wiadomo,
gotowane mięso zawsze lepsze niż suche kulki, nawet gdy te wysmarowane są mokrą
karmą.
Oczywiście temat żywienia psów interesuje mnie cały czas, dużo
czytam na ten temat, sięgam po publikacje naukowe na ten temat, pytam,
rozmawiam, przeglądam fora i nadal jestem tak samo głupia. Od jakiegoś czasu
modny jest BARF. U nas się nie sprawdza –
po surowych kościach jeden pies ma biegunkę, drugi dokładnie odwrotnie.
Poza tym jakoś przeszkadza mi krew na wykładzinie. No i nie mam warunków, żeby
to wszystko trzymać w zamrażalniku – mam za małą lodówkę. Czytałam opinie
zwolenników BARFa, że to najbardziej naturalny sposób żywienia psa, bo wilki w
naturze nie jedzą gotowanego. Tylko że psy to nie wilki; zostały udomowione
tysiące lat temu i ich dieta znacznie różni się od diety wilków.
Jedyny wniosek, do jakiego doszłam przez lata w kontekście
żywienia psów jest taki, że nie ma jednej dobrej diety dla psów. No nie ma! To
bardzo indywidualna sprawa – zależy od psa, wrażliwości jego żołądka, gustu, a
także od możliwości opiekuna.
P. S. Nadal nie jem niczego, co żyło, jednak uważam, że moje wybory nie mogą rzutować na dobrostan moich zwierząt.
P. S. Nadal nie jem niczego, co żyło, jednak uważam, że moje wybory nie mogą rzutować na dobrostan moich zwierząt.