Szukaj na tym blogu

czwartek, 22 listopada 2018

.: Żywienie psów - temat rzeka :.

Dzień dobry, ja dzisiaj o psich dietach. O żywieniu psów, w oparciu o własne doświadczenia, mogłabym napisać bardzo grubą książkę, a i tak pewnie ledwie wgryzłabym się (sic!) w temat.
Swoją przygodę z żywieniem rozpoczęłam ponad sześć lat temu, tuż po adopcji Plastra. Wtedy moja wiedza nie była nawet wiedzą - pierwszą karmą, jaką kupiłam, była Chappi dla szczeniąt. Na szczęście, po interwencji dużo bardziej doświadczonej w temacie koleżanki - jeszcze tego samego dnia pojechałam po doradzoną przez nią karmę - Acanę. Od tamtej pory co jakiś czas zmieniałam sposób karmienia - z różnych powodów. 
Odkąd pamiętam (a nawet odkąd nie pamiętam, bo noworodki przecież nie pamiętają tego, jakże beztroskiego, okresu swojego życia) w naszym domu były psy. Pierwsza była Diana, owczarek niemiecki mojego taty, która kochała mnie jak własne szczenię i pozwalała mi wyjadać parówki ze swojej miski (to były zamierzchłe czasy, kiedy jeszcze ONki nie były głównymi klientami behawiorystów, suche karmy nie istniały, a parówki robiło się z mięsa). Wtedy psy jadły głównie gotowane jedzenie, uważało się, że nie mogą jeść ziemniaków (dziś wiemy, że to nieprawda), a o gotowych karmach można było pomarzyć. Kolejne psy rodzice również karmili gotowanym, sucha karma pojawiła się dopiero wtedy, gdy bylam nastolatką i była to, a jakże! - bardzo mocno reklamowana karma w żółtym opakowaniu, której teraz nie podałabym psom nawet, gdyby ktoś przystawił mi spluwę do głowy.

Serek z Rolmleczu zawsze spoko

Na nową drogę życia, życia z psem, wchodziłam z wiedzą o żywieniu sprzed 20 lat. Czyli z żadną wiedzą. Tu ogromnie pomogły mi bardziej doświadczone koleżanki (Ania M. i Marta Z. - dziękuję w imieniu własnym i Plasia, który w końcu nie zjadł tego Chappi).
Tak więc przez długi czas Plasiu żywił się Acaną i pewnie jadłby ją do dziś, gdyby nie pojawiły się problemy skórne i problemy z zapychającymi się gruczołami. Zaczęłam podejrzewać alergię. Wybraliśmy się nawet z Plasiem na biorezonans, najmniej inwazyjną metodę diagnozowania alergii, choć – moim zdaniem – najmniej godną zaufania (więcej o biorezonansie napiszę innym razem, bo to dość ciekawe zagadnienie i zdania na jego temat są mocno podzielone). Biorezonans wykazał alergię na chemię spożywczą, czyli na wszystko. Według tego badania Plaster nie miał uczulenia tylko na trzy dostępne na rynku karmy. Stanęłam przed wyborem – gotowanie albo jedna z nieuczulających karm. Wtedy byłam świeżo upieczoną wegetarianką, więc gotowanie mięsa nie wchodziło w grę. Padło więc na Trovet. Plaster wcinał ją przez kilka miesięcy, problemy skórne rzeczywiście minęły, ale temat gruczołów pozostał aktualny. Regularnie co trzy tygodnie odwiedzaliśmy naszego weterynarza, ja powoli dostawałam nerwicy, bo histeria Plastra była nie do opisania.
Aż w końcu przyszła zima i problemy skórne powróciły. Chwilę trwało, zanim połączyłam kropki – okazało się, że skóra Plastra łuszczy się, bo źle znosi grzejące kaloryfery. Dodatkowo, gdy bardzo się zestresuje, dostaje łupieżu. Kupiłam więc nawilżacz powietrza, który hulał dzień i noc i choć prawie przypłaciłam to grzybem na ścianach, to przynajmniej skończyły się problemy z przesuszoną skórą.
Pozostał nierozwiązany problem gruczołów. Wtedy zaczęłam gotować. Po kilku miesiącach nie było widać poprawy, więc razem z moim weterynarzem podjęliśmy decyzję o operacyjnym usunięciu gruczołów. Jak się okazało, była to bardzo dobra decyzja, bo ułożenie gruczołów u Placha uniemożliwiało samoczynne opróżnianie ich.
Na gotowanym jedzeniu Plastrowi udało się trochę schudnąć (zgodnie z zaleceniem weterynarza), nadal miał piękną sierść i dobre wyniki badań. Ale doszłam do wniosku, że skoro gotowanie nie miało zbyt dużego wpływu na jego problemy, to wróciłam do suchej karmy. Plaster nadal jadł Trovet, ale generalnie skład tej karmy jakoś mnie nie powalał i zaczęłam eksperymentować z innymi. 

Czasami Plaster bywa wegetarianinem

Próbowaliśmy Taste of the Wild, karmę z niezłym składem, jednak Plastrowi zupełnie nie służyła. Testowaliśmy różne rodzaje Acany, było ok, ale to jeszcze nie było to, o co mi chodziło. W końcu koleżanka poleciła mi karmę Wolfsblut. Karma ma bardzo dobry skład, pani w sklepie zoo stwierdziła, że jakościowo jest nawet lepsza od Acany, ma bardzo dużo opcji smakowych i bardzo ładnie pachnie (ziołami, więc nie mdliło mnie przy nakładaniu do michy). Plaster był zadowolony.
Ale pewnego dnia pojawiła się Nutka. Nutka na widok suchej karmy zbaraniała. Nie pomogło mieszanie z karmą mokrą – mokre wylizywała, suche wypluwała. W końcu się przyzwyczaiła, ale wystarczyła jedna wizyta u mojej mamy i kawałek gotowanego kurczaczka i znów miałam strajk głodowy. I znów zaczynały się kombinacje, jak ją nakarmić (kiedyś napiszę książkę „100 sposobów karmienia psa-niejadka”, obiecuję, dzięki Nutce zebrałam pełen materiał). Zniżyłam się do tego poziomu, że siadałam przed nią i udawałam, że jemy na spółkę – jedną granulkę ja, drugą ona. 

Tak, na tle miski widać koci ogon.

Rozmaczałam, dosmaczałam, stawałam na rzęsach. Po jakimś czasie się przyzwyczajała, a potem znów babcia dawała kurczaczka. I tu napiszę coś bardzo, bardzo dla mnie ważnego. Nutka też ma kłopoty z zapychającymi się gruczołami. Jakiś czas temu zaczęłam męczyć mojego weterynarza, że i jej trzeba gruczoły usunąć. Nie jest tak źle, jak w przypadku Plastra – gruczoły musimy opróżniać co 5 tygodni, nie co 3. Wiem, masakra.
W końcu, kilka miesięcy temu, postanowiłam znów wrócić do gotowania. Oczywiście kupuję mięso najlepszej jakości, różnorodne, także ryby, suplementuję, podaję olej lniany lub rybny, dobieram różnorodne warzywa, unikam makaronu, gotuję głównie ryż brązowy, komosę ryżową, kasze, słodkie ziemniaki. Porcje ważę, żeby łatwiej było mi kontrolować ich wagę. Szczerze mówiąc, moje psy mają dużo lepiej zbilansowaną i urozmaiconą dietę niż ja. DUŻO LEPIEJ! I teraz uwaga: po kilku tygodniach jedzenia gotowanego Nutce nie zapychają się gruczoły. Przypadek? Teraz robimy doświadczenie – znów przejdziemy na suche. Jeśli problem gruczołów powróci, będę znała przyczynę.

Tort urodzinowy z mąki owsianej, z kremem z dyni i z pasztetem wątróbkowym Trixie

Dodam, że moje psy bardzo doceniają moja kuchnię – wiadomo, gotowane mięso zawsze lepsze niż suche kulki, nawet gdy te wysmarowane są mokrą karmą.
Oczywiście temat żywienia psów interesuje mnie cały czas, dużo czytam na ten temat, sięgam po publikacje naukowe na ten temat, pytam, rozmawiam, przeglądam fora i nadal jestem tak samo głupia. Od jakiegoś czasu modny jest BARF. U nas się nie sprawdza –  po surowych kościach jeden pies ma biegunkę, drugi dokładnie odwrotnie. Poza tym jakoś przeszkadza mi krew na wykładzinie. No i nie mam warunków, żeby to wszystko trzymać w zamrażalniku – mam za małą lodówkę. Czytałam opinie zwolenników BARFa, że to najbardziej naturalny sposób żywienia psa, bo wilki w naturze nie jedzą gotowanego. Tylko że psy to nie wilki; zostały udomowione tysiące lat temu i ich dieta znacznie różni się od diety wilków.
Jedyny wniosek, do jakiego doszłam przez lata w kontekście żywienia psów jest taki, że nie ma jednej dobrej diety dla psów. No nie ma! To bardzo indywidualna sprawa – zależy od psa, wrażliwości jego żołądka, gustu, a także od możliwości opiekuna.

P. S. Nadal nie jem niczego, co żyło, jednak uważam, że moje wybory nie mogą rzutować na dobrostan moich zwierząt.

poniedziałek, 12 listopada 2018

.: Psi szpital :.

Ostatnie dwa tygodnie były dla nas prawdziwą męczarnią. Zaczęło się od poniedziałku, od kaszlu Plastra. W czwartek pan oferma biegając za ptakami rozciął sobie łapkę. W sobotę infekcją zaraziła się Nutka. U niej kaszel i katar ciągnęły się znacznie dłużej. W środę wszystko zaczęło wyglądać ok, w końcu wybraliśmy się na spacer do lasu. I kiedy myślałam, że już wychodzimy na prostą, w piątek Nutka zaczęła strasznie wymiotować i słabnąć. Na sygnale pojechałyśmy do weterynarza, dostała leki, ale stan wcale się nie pogarszał - przeciwnie. Zrobiło się na tyle nieciekawie, że wylądowałyśmy w całodobowej lecznicy. Nie będę się rozpisywać na ten temat, ale to była potworna noc.
Wracając do infekcji - pierwsze objawy to kaszel i katar. Jesli zaobserwowaliście je u swoich psów, nie bagatelizujcie ich i biegnijcie do weterynarza. Szybko rozpoczęte leczenie daje szansę uniknięcia przyjmowania antybiotykow - nam się udało. Nasz weterynarz powiedział mi, że trafia do niego bardzo wiele psów z tą infekcją, więc bądźcie czujni.
Jeśli chodzi o skaleczoną łapkę, to rana na szczęście była dość płytka, więc opatrzyłam ją sama (jestem po kursie pierwszej pomocy dla psów, yeah!). Robiąc opatrunek należy pamiętać o włożeniu waty między psie palce, żeby łapka się nie odparzyła. Na skaleczoną poduszkę przykleiłam plaster zszywający, który bardzo ładnie złapał krawędzie rany i podejrzewam, że przyspieszył gojenie.
Po domu mój ranny chodził w niemowlęcej skarpetce z doszytym rzepem (moja produkcja, oczywiście). Trochę gorzej było podczas spacerów. Całą sytuację utrudniał deszcz. Opatrunek musiał być zrobiony tak, żeby nie przemiękał. I tu zaczęły się schody. Buty z softshellu przemiekały. Gumowe rękawiczki się zsuwały. Folia spożywcza rozłaziła się. Do tej pory nie znalazłam idealnego sposobu. Najlepszym patentem okazało się obwiązanie łapki dużą ilością folii spożywczej i umocowanie całości specjalnym bandażem weterynaryjnym (bandażem adhezyjnym). Na szczęście rana w ciągu tygodnia zagoiła się i jaśnie pan może już ganiać bez opatrunku.



Na zdjęciu widać część naszego arsenału. Różowe buty, którym męskości miał dodać Slayer i Sepultura, niestety nie zdobyły akceptacji Plastra i stawał na rzęsach, żeby je zgubić. Na nieszczęście nie dysponowałam innym kolorem softshellu, a chciałam uszyć podwójną podeszwę, co miało znacznie utrudnić przenikanie wody. Niebieski bucik, który kilka lat temu kupiłam w sklepie zoologicznym, ma pojedynczą podeszwę, która dość szybko przemięka - sprawdza się, ale tylko wtedy, gdy jest sucho.
Moim numerem jeden jest bandaż adhezyjny. Przestestowałam przeróżne bandaże, ale ten jest zdecydowanie najlepszy.

środa, 7 listopada 2018

.: Wzbogacanie środowiska kontra leniwa ja :.

Jak wcześniej wspominałam, od jakiegoś czasu gotuję dla moich psów. (Tak, mam świadomość, że nie jest to dieta optymalna, więc psy dostają dodatkowo suplementy). Głównym składnikiem psich dań jest oczywiście mięso.
Jako że ja osobiście brzydzę się mięsa, to do jego krojenia używam specjalnej deski do krojenia, której nie używam do niczego innego (podobnie jest z garnkiem - mam jeden tylko do tego celu). Mycie tej deski też nie sprawia mi jakiejś specjalnej przyjemności, więc znalazłam sposób, który ułatwia mi to zadanie, a psom dostarcza niezwykłej przyjemności. Zanim deska trafi do mnie do mycia, jest dokładnie wylizywana przez psy. Psy są przeszczęśliwe!



Deska przemieszcza się po całej kuchni, a psy razem z nią. Nutka jest cwaniakiem i wylizuje tylko największe kawałki. Plaster nie odpuszcza aż do końca.


Mimo, że Nutka dość szybko przestaje brać czynny udział w wylizywaniu, to nadal towarzyszy bratu, z uwagą obserwując jego mielenie ozorem.


Jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia, ale robione były w niesprzyjającym sztucznym świetle, podczas dynamicznej pracy jęzorem ;-)